Komentarze: 5
kilka ostatnich dni było dość obfitujących w emocje. zderzenie z dwoma duzymi mobilkami zaowocowało prześwietleniem kręgoslupa (w poniedziałek poznam szczegóły, coś w szyi nie tak jest podobno) i tym, że we czwartek walentynkowy poszłam na drugi etap rozmowy w nastroju .. delikatnie mówiąc analnym. dystans miałam. inna sprawa, że miałam też dobre samopoczucie, że żyję.
wypadłam podobno dobrze, kolega usłyszał od przyszłych moich szefów relację, że "takiej rozmowy jeszcze nie mieliśmy". może dlatego, że na końcowe pytanie rzucone w pospiechu, a wymagające szybkiego uruchomienia komórek wkoloru betonu najpierw wyrwało mi się "o kurwa". przyjęli. branża z tych bardziej procentowych, warunki finansowe lepsze niz obecnie, odpowiedzialność mniejsza. mniej dymania po kraju. malopolska znaczy się, w porywach do Warszawy. pogratulujcie ;)
co do facetów, to pomijając prawnika, który będąc olanym w zeszła sobotę postanowił zamilczeć (uff), pomijając pana Masłowa, dla którego chujwie kim jestem, a nie pytam, bo to już byłoby dla mnie upokorzenie i w końcu pomijając pana strażaka, który pierwszy pojawił się na miejscu wypadku pytając "czy trzeba rozcinać samochód?" i który poprosił o numer telefonu wspominając coś o kawie - posucha.
i może to dobrze. mam czas. zastanowię się nad sobą. za dużo zmian na raz nie jest dobre. otwieram niebieską butelkę niemieckiego najeźdzcy z maryjką na etykiecie, wrzucam do kieliszka dwie kostki lodu, nalewam do pełna (kultura, ech....) a bajkowy wieczór juz dzwoni do drzwi.
dobrego wieczoru