Komentarze: 4
Ech, cudny weekend. Nie było łabędzi co prawda, ale i pawia nie było, więc bilans wyszedł (chyba?) na zero - przynajmniej jeśli chodzi o ptactwo ;)
I w końcu Ktoś (Kto??? ;-) nauczył mnie jak malować oczy - żeby osiągnąc efekt zamierzony na samym początku, i nie przypominać przy tym przedszkolaka, który dopadł po raz pierwszy zestaw niezbędny dla każdej kobiety (tusz, cienie, podkłady, róże, pudry matujące, rozświetlające i całą baterię kredek różnego różniastego zastosowania ;). Rzęsy długie tak, że na potylicę zachodzą, oko z cieniem (na powiekach), seria powłóczystych spojrzeń poćwiczonych przed lustrem. Szaleństwo. Bójcie się.