ze ślubu kolegi
Komentarze: 3
Paweł zaprosił na ślub. Młody chłopak,dwa lata młodszy ode mnie,ma w sobie niesamowitą pogodę ducha. I jasną słowiańską urodę, piękne zęby i ładny uśmiech.
Ślub w starym kościółku, na wsi gdzieś, nie ze względu na zabytkowość śłub tam,ale księdzem jest kolega serdeczny Pawła jeszcze z dzieciństwa. Sikam w parafii kiedy wtarguje do ubikacji ten właśnie ksiądz.
Obok kościółka parking zastawiony wozami strażackimi, na taśmie zakazującej wjazdu kartka z ręcznym ostrzeżeniem "nie parkować -szerszenie gonią". Się uśmiecham na to i zdjęcie robię.
Kościołem władają dwa dzieciaki, on i ona, mniej więcej 3 letnie, o ile znam się na dzieciach. Przez całą niemal godzinę chłonę ich zachowanie. I ksiądz Twardowski mi się kojarzy jakoś sam...
Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania stale mieli coś o roboty oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką pokazywali różowy język grzeszników drapali po wąsach sznurowadłem dziwili się że ksiądz nosi spodnie że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę w wodę święconą liczyli pobożne nogi pań urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek niuchali co w mszale piszczy pieniądze na tacę odkładali na lody tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć co się dzieje w górze pomiędzy rękawem a kołnierzem wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione "O" kiedy ksiądz zacinał się na ambonie ---- ale Jezus brał je z powagą na kolana |
Dodaj komentarz